NA RÓŻOWO..
Maski marki 7th Heaven znam od dawna i na stałe goszczą w moim koszyczku maseczkowym. Zapasy stale uzupełniam a szeroki asortyment marki pozwala mi co i raz poznawać jakąś nowość. Owszem, są maski, które wielbię miłością bezgraniczną ( jak np. maska rozgrzewająca czekoladowa – uwielbiam! ), ale są też takie, po które sięgnę raz i więcej nie wracam, albo dopiero po jakimś czasie sobie o nich przypominam, że „gdzieś tam kiedyś było coś takiego”. Pewnie każda z nas tak ma?
Dziś chciałabym Wam powiedzieć o moich wrażeniach po stosowaniu dwóch całkiem różnych masek – ale obu różowych!
PINK GUAVA PEEL-OFF
Nie każdy lubi tę formę maski – ja lubię, choć jej zdejmowanie przyprawia moją 10-letnią córkę o dreszcze i zawsze mówi, że zdzieram sobie skórę. Maski peel-off to ten typ masek, które z opakowania wychodzą w formie kleistej, lepiącej i żelowej konsystencji ( i nie zawsze dają się łatwo rozprowadzić na skórze ) a po 15-20 minutach zdejmujemy z twarzy suchą „wylinkę”.
PINK GUAVA to maska, która głębokie oczyszczenie i odblokowanie porów. Podobno skutecznie redukuje zaczerwienienia i podrażnienia oraz ma działanie antyoksydacyjne. Stworzona została z połączenia owoców guawy i mongostanu, bogatych w witaminę C, które wpływają na poprawę kolorytu cery.
W przypadku tej konkretnej maski nie mamy żadnych problemów z aplikacją, zapach jest całkiem przyjemny ( niektóre z tych masek mają jak dla mnie zbyt intensywny, jakby alkoholowy zapach ). Wysycha w około 15 minut. Czego możemy spodziewać się po zdjęciu suchej maski z twarzy? Widocznie oczyszczona skóra – pozbywamy się nadmiaru sebum dzięki czemu uzyskujemy efekt suchej, matowej i gładkiej cery. Dodatkowo te płytsze pory są oczyszczone a te głębsze trochę naruszone więc przy dalszej pielęgnacji oczyszczającej możemy pozbyć się resztek zabrudzeń.
PINK GUAVA PEEL-OFF to całkiem przyjemna maska, jedna z tych, do których co jakiś czas warto wrócić.
Drugą różową maską, o której chciałabym Wam wspomnieć jest DETOKSYKUJĄCA MASECZKA WĘGLOWA Z PIANKĄ – PINK OXYGEN BUBBLE MASK. I nie dość, że mamy do czynienia z maseczką piankową, bąbelkującą ( Was też zawsze śmieszy to jak wyglądacie w tego typu masce? ) to jednocześnie jest to maska w płacie. „Połączenie anyżu gwiazdkowego i oczyszczającego tlenu w naszej maseczce tkaninowej z zawartością węgla, po kontakcie z powietrzem, zaczyna wytwarzać bąbelki i tworzyć piankę, a wnikając głęboko w pory usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum.”
Maski w płacie to te, które lubię najbardziej, a co do masek bąblujących mam pewne obiekcje. Niestety tej efekt łaskotania na skórze podczas tworzenia się pianki – średnio mi pasuje. Ciekawa byłam jak będzie wyglądało połączenie tkaniny i pianki. No i co najważniejsze – jakie będą efekty na skórze po takim „twarzowym spa”. Maska PINK OXYGEN przeznaczona jest do pielęgnacji skóry normalnej, mieszanej oraz suchej. Ma pozostawić cerę odświeżoną, oczyszczoną i nawilżoną. Całkiem obiecująco to brzmi.
Przed nałożeniem maski na twarz należy potrzeć saszetkę by pobudzić bąbelki a później otworzyć opakowanie i natychmiast nałożyć różową tkaninę na skórę. I momentalnie zaczynamy odczuwać delikatny efekt chłodzenia i łaskoczące bąbelki ( ale nie jest to jakoś strasznie nieprzyjemne – da się wytrzymać! ). Zapach również jest dość wyczuwalny, ale nie drażnił mnie jakoś mocno.
Maska przyjemnie odświeża, oczyszcza skórę z sebum – fajne rozwiązanie na krótką chwilę relaksu i efekt podobny do umycia twarzy jakąś codzienną oczyszczającą pianką. Ale czy jest to jakiś konieczny i niezbędny mi kosmetyk w maseczkowym koszyczku? Nie mam tej pewności. Zapewne jednak jest to fajny gadżet.
Ciekawa jestem czy macie u siebie jakieś maseczki 7th Heaven a jeśli tak to jakie?
OLA
Kocham wszystkie maseczki miłością wielką!
OdpowiedzUsuńUwielbiam maseczki, ale tej marki nie znam.
OdpowiedzUsuńwyglądają zachęcająco ;)
OdpowiedzUsuńCzekoladową maskę o której wspominasz też bardzo lubiłam, a tak ogólnie to już dawno nie miałam ich maseczek :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię ich maseczki :) tych akurat jeszcze nie miałam :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie bardziej zaciekawiła mnie ta wersja detoksykująca, muszę wypróbować.
OdpowiedzUsuńWyglądają pięknie, ale u mnie prawie nic nie robią ;(
OdpowiedzUsuńRozśmieszyło mnie zdzieranie sobie skóry według Twojej córki😁 Tych akturat nie znam...
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze okazji ich wypróbować :)
OdpowiedzUsuńUżywalam trochę maseczek 7th Heaven, ale tych konkretnych nigdy wcześniej nie widziałam. Kiedyś był na nie spory boom, teraz chyba już się to trochę uspokoiło :)
OdpowiedzUsuńJesień to mój turbo maseczkowy czas, a że mam słabość do różu... :D
OdpowiedzUsuńJEszcze ich nie testowałem :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam babelkowej maski, ale ciekawi mnie to uczucie na twarzy :)
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać wpis i mówię sobie "nie znam marki tych maseczek", patrzę dalej, a na zdjęciach znajome mi produkty :) Wyobraź sobie, że myślałam, że to jakiś no name :)
OdpowiedzUsuńMialam kilka masek tej firny, bąbelkowa utkwila mi w pamięci
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam maski. Z tej firmy testowałam kilka i dla mnie super 😊
OdpowiedzUsuńO! Róż dopuszczam do siebie tylko pod postacią maseczek 😁
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam od nich maseczek. Ale słyszałam też, że działanie mają średnie, więc nie do końca ich wypatruję na sklepowych półkach...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)
Markę znam, ale tych wersji nie
OdpowiedzUsuńTeż je bardzo lubię, bo świetnie pachną i mają śliczne opakowania, a ja zwracam na to uwagę - tak, to głupie :D
OdpowiedzUsuń